sobota, 15 października 2011

Something for the weekend

Piątek to mój jedyny wolny dzień - to dość okropne, no ale co mam zrobić, skoro jestem biedną, pracującą Dagmarą. Niestety, wolne dni to nie czas na przyjemności - o 11 musiałam być już w Tate modern (drugi koniec miasta, yaaay!), żeby pójść z kilkoma osobami na wystawę, o której musimy zrobić prezentację. Zdjęcia Diane Arbus okazały się jednak bardzo ciekawe (ale o tym kiedy indziej), więc w sumie nie żałowałam, że musiałam wcześnie wstać, no i w miłym towarzystwie zawsze jest przyjemniej niż w pojedynkę :).





Później, jako że pilna ze mnie uczennica musiałam pojechać do głównego budynku naszej szkoły, który znajduje się w najgorszej lokalizacji świata - na Oxford Street (wieczna nienawiść...), żeby wypożyczyć sto tysięcy ważących tonę książek o Diane właśnie i dodatkowo, żeby już ostatecznie podkreślić fakt, że jestem pilna, dwie książki traktujące tylko i wyłącznie o pisaniu newsów po angielsku (moje zadanie na czwartek, brrr). No ale, po bieganiu z 15-sto kilogramowym obciążeniem na plecach (jak prawdziwa turystka/uczennica miałam ze sobą mój piękny plecak w kwiatki), czekała na mnie nagroda - piknik w hyde parku z okazji urodzin dziewczyny z mojego roku. Jako, że przedwczorajszy Evening Standard krzyczał z okładki: OBESITY CRISIS SOLVED: eat less! zjadłam tylko JEDNO ciastko. Możecie być ze mnie dumni.






No a to już dzisiejsze śniadanie - za 50 min przemienię się magicznie w sales advisora i będę nim aż do 20:30, a pogoda jest piękna, więc postanowiliśmy usiąść gdzieś na zewnątrz i przygotować się na ciężki dzień jedząc francuskie tosty, jajka na muffinach i croissanty. Srednio pasuje to do mojego nowego, zdrowego stylu życia, ale w końcu ŚNIADANIE ZAWSZE SIĘ SPALA, A JA JESTEM PRACOWNIKIEM FIZYCZNYM, więc...






Póki co lecę jeść obiad, a za 15 minut ubieram na siebie moją plakietkę i biegnę do drugiego największego centrum handlowego w Europie i śmierdzącego odświeżaczem powietrza o zapachu fiołków h&m'a. BUZIAKI!

3 komentarze: