Zaplanowaliśmy sporo rzeczy na dzisiejszy dzień, więc trzeba go było zacząć od ogromnego śniadania, na które mieliśmy zamiar wydać większość pieniędzy, które mamy na ten tydzień (proszę, czeku z H&M, przyjdź jak najszybciej...). The Breakfast Club wydawał się idealnym miejscem - to londyńska sieciówka, która ma tu 4, hm, restauracje, a mnie w menu najbardziej skusiły naleśniki z bitą śmietaną, syropem klonowym i owocami za 5.80 (co jak na ceny śniadań w Londynie i porcję naleśników jaką dostałam jest niesamowitą okazją).

The Breakfast Club na Soho , czyli 25 minut od mojego domu autobusem.
Wiadomo co wybrałam - po tej porcji umarłam z przesłodzenia, serio.


Największą niespodzianką okazało się jednak inne połączenie - słodkie pancakes, jeszcze słodszy syrop klonowy, cukier puder i bekon. Przez większą część życia myślałam, że nienawidzę bekonu, a muszę przyznać, że miałam swój udział w zjedzeniu tej giga porcji :(.



Po zjedzeniu ogromnego śniadania i umarciu na chwilę, pojechaliśmy autobusem nad Tamizę (dokładnie miejsce, gdzie było dziś najwięcej turystów na świecie - Westminster Bridge ) i przeszliśmy się stamtąd do Tate Modern udawać, że jesteśmy mądrzy, alternatywni, itd., no i pójść jeszcze raz na wystawę Diane Arbus - jest CUDOWNA (i Diane i wystawa). Nie robilam żadnych foci, więc macie tylko widoczek sprzed Tate z widokiem na katedrę St Paul's. Huhuhu, deszczowy Londyn!

No i ostatni etap naszej podróży (ok, ostatnim była biblioteka,ale nie spodziewajcie się raczej obszernej relacji z tego wydarzenia) - Occupy London Stock Exchange są z nami od dłuższego czasu, a w środę robiłam o nich materiał na jedne z moich zajęć (postaram się wam go pokazać najszybciej jak to możliwe) i przez te dni protest stał się bardziej atrakcją turystyczną - chciałam pokazać to Konradowi, więc pochodziliśmy trochę wokół namiotów.


Wróciliśmy do domu, zjedliśmy spaghetti (mmm, normalne jedzenie, wreszcie!), a zaraz będę próbowała przyklejać sztuczne rzęsy (po raz kolejny pokonałam swoje uprzedzenia i trzeci raz w życiu weszłam do Poundland, yaaay!). Miłego weekendu! :*
Uwielbiam Diane Arbus <3
OdpowiedzUsuńzazdroszczę miejsc i pyszności :3
Ooo jak ja Ci/Wam dziękuję za tego bloga!
OdpowiedzUsuńSama myślę o studiach w UK, architektura na politechnice oksfordzkiej to marzenie- taaak, w tym programie IB chyba mają jakiś obowiązek wmawiania nam, że musimy mierzyć wysoko.
Dobrze, że póki co to dosyć odległa wizja.
Będę obserwować!
Chyba już wszędzie protestują. U mnie w Bristolu przy College Green jest to samo. Narobiłaś ochotę na naleśniki!
OdpowiedzUsuń