piątek, 28 października 2011

The PERFECT Friday

Jeeej, kolejny piątek, a to oznacza kolejny dzień pełen niesamowitych emocji i przeżyć (JASNE) - póki co odpoczywam, ale za dwie-trzy godziny czeka mnie impreza Halloweenowa American Apparel, na której ma być dwa tysiące ludzi (dobra, 1700) i która organizowana jest na Hackney = po drugiej stronie miasta. Mam nadzieję, że jakoś przeżyję i uda mi się wrócić do domu tak, żeby moja sobotnia praca od 15:30 do 22 nie była tylko i wyłącznie zasypianiem podczas odwieszania ciuchów i porządkowania porozrzucanych jeansów.

Zaplanowaliśmy sporo rzeczy na dzisiejszy dzień, więc trzeba go było zacząć od ogromnego śniadania, na które mieliśmy zamiar wydać większość pieniędzy, które mamy na ten tydzień (proszę, czeku z H&M, przyjdź jak najszybciej...). The Breakfast Club wydawał się idealnym miejscem - to londyńska sieciówka, która ma tu 4, hm, restauracje, a mnie w menu najbardziej skusiły naleśniki z bitą śmietaną, syropem klonowym i owocami za 5.80 (co jak na ceny śniadań w Londynie i porcję naleśników jaką dostałam jest niesamowitą okazją).


The Breakfast Club na Soho , czyli 25 minut od mojego domu autobusem.

Wiadomo co wybrałam - po tej porcji umarłam z przesłodzenia, serio.




Największą niespodzianką okazało się jednak inne połączenie - słodkie pancakes, jeszcze słodszy syrop klonowy, cukier puder i bekon. Przez większą część życia myślałam, że nienawidzę bekonu, a muszę przyznać, że miałam swój udział w zjedzeniu tej giga porcji :(.





Po zjedzeniu ogromnego śniadania i umarciu na chwilę, pojechaliśmy autobusem nad Tamizę (dokładnie miejsce, gdzie było dziś najwięcej turystów na świecie - Westminster Bridge ) i przeszliśmy się stamtąd do Tate Modern udawać, że jesteśmy mądrzy, alternatywni, itd., no i pójść jeszcze raz na wystawę Diane Arbus - jest CUDOWNA (i Diane i wystawa). Nie robilam żadnych foci, więc macie tylko widoczek sprzed Tate z widokiem na katedrę St Paul's. Huhuhu, deszczowy Londyn!




No i ostatni etap naszej podróży (ok, ostatnim była biblioteka,ale nie spodziewajcie się raczej obszernej relacji z tego wydarzenia) - Occupy London Stock Exchange są z nami od dłuższego czasu, a w środę robiłam o nich materiał na jedne z moich zajęć (postaram się wam go pokazać najszybciej jak to możliwe) i przez te dni protest stał się bardziej atrakcją turystyczną - chciałam pokazać to Konradowi, więc pochodziliśmy trochę wokół namiotów.




Wróciliśmy do domu, zjedliśmy spaghetti (mmm, normalne jedzenie, wreszcie!), a zaraz będę próbowała przyklejać sztuczne rzęsy (po raz kolejny pokonałam swoje uprzedzenia i trzeci raz w życiu weszłam do Poundland, yaaay!). Miłego weekendu! :*

3 komentarze:

  1. Uwielbiam Diane Arbus <3
    zazdroszczę miejsc i pyszności :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo jak ja Ci/Wam dziękuję za tego bloga!
    Sama myślę o studiach w UK, architektura na politechnice oksfordzkiej to marzenie- taaak, w tym programie IB chyba mają jakiś obowiązek wmawiania nam, że musimy mierzyć wysoko.
    Dobrze, że póki co to dosyć odległa wizja.
    Będę obserwować!

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba już wszędzie protestują. U mnie w Bristolu przy College Green jest to samo. Narobiłaś ochotę na naleśniki!

    OdpowiedzUsuń