niedziela, 12 lutego 2012

Wypoczywanie po walencku

Długo nic nie pisałem, bo szkoła, zimno i ogólnie ciężkie hiszpańskie życie mnie przytłaczało. Przede wszystkim to skandal, że nigdy w życiu nie marzłem bardziej niż podczas zimy w Walencji - najcieplejszym miejscu w Hiszpanii. Naprawdę, nie polecam mieszkań bez ogrzewania i z oknami w postaci przesuwanych szybek jak w babcinych kredensach. Do tego szkoła, do której naprawdę się trzeba uczyć (zwłaszcza jak równolegle z termodynamiką trzeba się uczyć hiszpańskiego, żeby to zrozumieć). Ostatecznie więc, jako umęczony życiem, wybrałem się na wypoczynkową wyprawę dla starych ludzi - do pobliskiego parku, który roztacza się wokół jeziora La Albufera. 
Do samego parku dostać się banalnie prosto - autobusem za 1,35 euro. Problem pojawia się tylko przy wysiadce, bo trzeba panu powiedzieć wcześniej, że się wysiada a skąd wiedzieć przed przystankiem, że jest przystanek tu, a nie dalej? Trudna sprawa. Udało się jednak wysiąść w jakimś miasteczku wewnątrz parku. Tutaj szok - poza sezonem, kiedy przyjeżdżają tam turyści - miasteczko praktycznie nie żyje. Uciekłem więc czym prędzej na plażę i spacerując nią w kierunku najsłynniejszej części Albufery - wielkiego jeziora - starałem się nie odwracać, żeby nie pożarły mnie potwory z opuszczonych bloków.


Gdy już człowiek oddali się od takich miejsc strachu, można podziwiać wydmy, plaże, roślinki, zwierzęta. Nie trzeba być Hiszpanem, żeby wiedzieć, że plaże na południe od Walencji to jedne z najpiękniejszych na całym półwyspie iberyjskim. Ciągną się właściwie od wyjazdu z tego miasta przez Alicante, do Malagi i może jeszcze dalej. Te w samym parku narodowym polecam szczególnie, bo nie ma tu praktycznie w ogóle ludzi (no ok, ja byłem tam wczoraj, czyli w lutym, ale wiem, że i w lipcu to się nie zmienia), a na dodatek jest ładnie, piaszczysto, słonecznie i w ogóle cud-miód!


Zaraz za plażami znajdują się oczywiście wydmy z milionem roślin i zwierząt (nie mam zdjęć, ale musicie mi uwierzyć, że są tam dziesiątki królików). W oddali widać Walencję, co pokazuje jak bliziutko jest z centrum miasta, które jeszcze do niedawna było uważane za totalnie przemysłowy region kraju, który omijano szerokim łukiem.
Gdy już się przejdzie setki metrów bezludną plażą, można wejść na edukacyjno-krajoznawczą ścieżkę jakich wiele w parku i odpocząć trochę od wiatru i rażącego słońca. Ta, którą ja wybrałem jest wyłożona drewnem i prowadzi przez lasy, wśród palm i wzdłuż rzek.



Takimi ścieżkami, przez które przebiegają wspomniane króliki i miliony małych ptaków, docieramy do samej La Albufery - największego w Hiszpanii lagunowego jeziora. Tu nie będzie zachwytów - jezioro jak jezioro. Można się przepłynąć łódką za kilkanaście euro, ale mam pewne wątpliwości co do atrakcyjności takiej przejażdżki (przepływki?). Z ciekawostek - to największe zagłębie ryżowe w całej Hiszpanii, produkuje się tu ziarenka, które trafiają na stoły każdej szanującej się walenckiej rodziny. Co jakieś dwieście metrów, przy brzegu stoi mały biały domek, a przy nim sieci, na których odpoczywają ptaki. Ponoć można obaczyć tu flamingi, ale mi się nie udało. 



Jeżeli ktoś będzie więc kiedyś starym człowiekiem w Walencji - polecam Albuferę. Przede wszystkim dla plaż, ale też królików, ptaków i łódek. W sumie na plażę można się też wybrać będąc młodszym. Buzi.

piątek, 10 lutego 2012

HAPPY KITCHEN

Milion lat temu (właściwie: w zeszłym roku), kiedy spytałam się Was jakie miejsca chcielibyście widzieć na blogu, ktoś napisał, żebym pokazała coś "hipsterskiego". Życzenie spełnione! Bo jak inaczej można nazwać kawiarnię (a raczej "stołówkę"), która:

a) Położona jest w lokalu pod torami stacji kolejowej London Fields we wschodnim Londynie
b) Serwuje wyłącznie wegańskie, organicznie dania bez gluten i cukru (wszystko słodzone jest syropem owocowym) tworzone ze składników (w miarę możliwości) kupowanych od lokalnych hodowców?

To właśnie Happy Kitchen - położone w dzielnicy Hackney miejsce serwujące nie tylko lunche i obiady, ale też (ponoć) najzdrowsze i najmniej kaloryczne wypieki w całym Londynie!







To, że okolica jest modna można poznać po tym, że sąsiadem Happy Kitchen jest równie organiczne, ekologiczne i zdrowe E5 BAKEHOUSE.







Happy Kitchen to nie tylko stołówka, ale też delikatesy, gdzie można zaopatrzyć się w orzechy, ręcznie robioną granolę czy pozbawione glutenu i cukru brownies. Filozofią, która przyświeca założycielkom - przyjaciółkom od dziecka, jest bowiem zdrowe jedzenie dostępne dla każdego. W Happy Kitchen odbywają się więc również warsztaty gotowania i pieczenia czy wykłady o zdrowym stylu życia dla dzieci z pobliskich szkół.





Choć dań, napojów i słodyczy wydaje się na pozór mało, my spędziliśmy baardzo dużo czasu zastanawiając się co wybrać - wszystko wygląda tak samo dobrze, brzmi tak samo zdrowo i zachęca dość rozsądnymi cenami. Żałowaliśmy, że nie odwiedziliśmy Happy Kitchen w weekendy, kiedy kupić tam można naleśniki, ale z drugiej strony, żeby załapać się na coś ciepłego do jedzenia trzeba tu być ponoć jak najwcześniej i to w dzień powszedni.







W końcu zdecydowaliśmy się na zupę ze słodkich ziemniaków i pora, raspberry bakewell (ah, ten moj angielski) i domową lemoniadę. Wszystko było pyyycha (jak widać na zdjęciu nr 1), a w to, że ciastka robione są bez mąki i cukru naprawdę trudno uwierzyć.







Choć takie miejsca bywają zazwyczaj średnio, hm, przyjazne dla zwykłych śmiertelników (w torbie miałam trójpak zdecydowanie niewegańskich kinder bueno) to atmosfera w Happy Kitchen jest zdecydowanie miła (ZROBIŁAM MILION ZDJĘĆ, TO DOBRY DOWÓD) - ludzie przychodzą tu ze swoimi pieskami i dziecmi (hahaha, kolejność przypadkowa, dzieci było więcej niż piesków),których (dzieci, nie pieskow) rysunki można podziwiać na jednej ze ścian. Jeśli chcemy się dowiedzieć co można robić w Hackney albo kto najlepiej namaluje dla nas portret naszego domowego zwierzątka to to również dobre miejsce do zaczerpnięcia informacji. Ogólnie - polecam! (piękna końcówka)


HAPPY KITCHEN
393 Mentmore Terrace
E8 3PH
LONDON